Większość opinii na forum ocenia film przez pryzmat postaci Benigno i jego nieetycznego postępowania. Abstrahując już od tego, że nie ma ludzi w pełni zdowych psychicznie (Freud), ciekawie ma się tu sytuacja, kiedy Benigno, siedząc u psychiatry, nie widzi w swojej osobowości niczego niepokojącego, więcej, lekarz też właściwie niczego nie dostrzega.
Ja odcztuję film metaforycznie. Benigno nosi w sobie każdy człowiek, zakochany zwłaszcza. Amantes amentes.Oczywiście Almodovar przerysował tę postać i nadał jej cechy tragiczno - komiczne, a nawet obscenicze. Czyż zakochani nie chcą spędzać każdej chwili z obiektem swoich uczuć? Czy nie mają chorobliwej chęci kontrolowania poczynań ukochanych i zamykania ich w złotej klatce?
Beningo ma chyba świadomość, że w realu Alicia wymknęłaby mu się, tymbardziej celebruje każdą chwilę spędzoną z nią. Opiekowanie się nią to nie dopust boży, ale święto miłości. Podmywanie, przewijanie, karmienie, rozmawianie... Marco nie potrafi tak opiekować się Lidią, z czego Beningo wnosi, że ten nie kocha jej prawdziwie.
Słowo "rozmawiać" odmienia się w filmie przez różne osoby i sytuacje. Konsekwencje zaniechanych rozmów są tragiczne - dla Lidii, która przed walką nie zdążyła porozmawiać z Marco, czy dla Benigno, przed którym Marco zataił informację o stanie zdrowai Alicii. Dla mnie przesłanie filmu Almodovara mogłoby brzmieć: "Kochaj tu i teraz, najpelniej jak potrafisz!"