Kilka dni temu zafundowałam sobie czysty relaks, jakim jest pójście do kina. Miałam dość podły humor, byłam dość bojowo nastawiona do świata i wszelkich homo sapiens, lecz nie to zdecydowało o
Kilka dni temu zafundowałam sobie czysty relaks, jakim jest pójście do kina. Miałam dość podły humor, byłam dość bojowo nastawiona do świata i wszelkich homo sapiens, lecz nie to zdecydowało o wyborze filmu. Od lat moją pasją jest muzyka filmowa. Wśród wielu utalentowanych kompozytorów znalazłam jednego, który ma prawdziwy dar i potrafi go na dodatek odpowiednio wykorzystać - Hans Zimmer. Ja jego muzyki nie słyszę, ja ją czuję, przenika do mego wnętrza i szarpie każdym nerwem. Nie wiem, jak to robi, lecz gdyby nie jego muzyka, filmy straciłyby wiele ze swego uroku, piękna. On daje, nazwę to - duszę każdej scenie. Mogłabym jeszcze wiele napisać, za co cenię twórczość Pana Zimmera, lecz skupię się na jego muzyce w "Królu Arturze". Melodyjna? Tak! Doskonale oddająca atmosferę tamtych czasów? Oczywiście! Zniewalająca? Zgadza się! Nastrojowa? Jakże by inaczej! Dopracowana do ostatniego szczegółu? Normalka u tego Pana! Grająca na naszych uczuciach? O tak! Dająca filmowi tzw. "powera"? Jasne! Zapadająca w pamięć? Ależ oczywiście! Czyniąca każdą oglądaną przez widza scenę wyraźną i efektowną? O tak! itp. itd. Często widz nie idzie "na film", lecz "na aktora/kę". Ja oglądam film głównie dla muzyki, zdjęć, montażu, producenta (jak Pan Bruckheimer bierze się za coś, to efekt murowany), a potem, gdzieś tam, na szarym końcu - dla aktora. Słusznie została przez Marcina zauważona dobra robota Sławomira Idziaka. Mnie także zachwyciły zdjęcia, a o scenie na zamarzniętym jeziorze już nie wspomnę. Tylko nie zgodzę się z jego opinią na temat zepsucia pracy Idziaka. Może dlatego, iż lubię "efektowny" montaż, a poza tym przywykłam już do tego rodzaju montowania obrazów w filmach produkcji Bruckheimera. Nawet szczerze chwalę sobie wspomniany typ w tym właśnie filmie, który przez to ma szybkie tempo i widz nie ma czasu znudzić się oglądanym obrazem. O aktorach powiem w wielkim skrócie - nie mam im nic do zarzucenia i ogólnie "przemówili" do mnie, a głęboki i silny głos (nie wygląd) Cliva Owena zachwycił mnie. Poszłam do kina z zamiarem "odzyskania spokoju i radości z życia" i nie zawiodłam się. Z resztą ekipa Bruckheimer & Spółka (głównie Hans Zimmer) zawsze daje mi kolejny powód do wiary w piękno tego świata... P.S. Nie mogę przeboleć faktu, iż ścieżka dźwiękowa do "Króla Artura" to "tylko" 1 godzina...